Jeszcze dziś media, a nawet wspólnota międzynarodowa, twierdzą, że do pierwszego samospalenia w Tybecie doszło 16 kwietnia 2011 roku i że dokonał go mnich Phuncog, który tym samym rozpoczął szereg podobnych protestów przeciwko okupacji Tybetu. Jednak w rzeczywistości pierwszym, który wybrał samospalenie, był mnich Tapej, pochodzący z tego samego klasztoru, co Phuncog. I to prawdopodobnie on był pierwszą osobą, która zdecydowała się na ten ostateczny akt.
Powody jego działania mają swe źródło w protestach, które wybuchły 2008 r. po tym jak władze prefektury Ngaba w regionie Amdo krwawo i brutalnie stłumiły niepokoje społeczne. W czasie pacyfikacji protestujących zginęła kobieta w ciąży i 5-letnie dziecko, a ponad dwadzieścia 16-letnich uczennic zostało zastrzelonych. Co więcej, rok po tych tragicznych wydarzeniach, trzeciego dnia tybetańskiego Nowego Roku odwołano uroczystość żałobną za duchy zmarłych. Właśnie tego dnia Tapej opuścił klasztor Kirti, wybiegł na ulicę i przyłożył płomień do swych nasączonych benzyną szat. Płonąc, mnich wzniósł flagę Tybetu i fotografię Jego Świątobliwości Dalajlamy, a następnie został postrzelony przez żandarmerię.
Tego dnia niektórzy nieustraszeni Tybetańczycy, nie zważając na ryzyko represji, ogłosili wieść o samospaleniu Tapeja, dzięki czemu zagraniczne media błyskawicznie nagłośniły to tragiczne wydarzenie. Agencja informacyjna Xinhua, która dotychczas cieszyła się monopolem na prawdę, nie miała innego wyjścia. Chińscy dziennikarze musieli przyznać, że doszło do samospalenia „mężczyzny ubranego w mnisie szaty”. Jednak w doniesieniu agencji brakowało najważniejszego: nie powiedziano, dlaczego ten rozsądny młody mnich zdecydował się na tak desperacki krok. Naturalnie nie padło ani słowo o tym, że protestującego Tapeja postrzeliła chińska żandarmeria.
Inny mnich, Phuncog, podpalił się dwa lata później dokładnie w tym samym miejscu, co jego poprzednik, a następnie został pobity na śmierć przez żandarmów. Rozmawiając o Phuncogu z dwoma mnichami z klasztoru Kirti, zdołałam również dowiedzieć się czegoś o Tapeju. Otóż człowiek o świeckim imieniu Tapej nosił imię Lobsang Taszi, które otrzymał po opuszczeniu domu i nałożeniu szat mnicha. W momencie samospalenia miał zaledwie 20 lat. Jego matka nazywa się Mejkor i ma 45 lat. Starszy brat, Cebo, ma 27 lat, a młodsza siostra, Cering Kii, 18 lat.
Tapeja przewieziono najpierw do okręgowego Szpitala Ludowego w Ngaba, a następnie do West China Hospital należącego do akademii medycznej West China Medical School w Chengdu. Kule uszkodziły mu nogi i przebiły prawe ramię, którego nie mógł ponieść. Płomienie pozostawiły na jego policzkach i prawej ręce potężne blizny. Świadkowie twierdzą, że lekarze próbowali przeprowadzić amputację, aby usunąć ślady kul i tym samym usunąć wszelkie dowody udziału żandarmerii chińskiej, ale dzięki staraniom matki, która poruszyła niebo i ziemię, by udaremnić zabieg, Tapej mógł ostatecznie pozostać w szpitalu. W 2011 roku Tapej przebywał z matką w szpitalu wojskowym w stolicy prefektury Ngaba, Barkham. Jednak nie pozwolono mu wyjść ani przyjmować jakichkolwiek gości spośród mnichów lub krewnych (z wyjątkiem wuja). Nie wiadomo, kiedy Tapej będzie mógł opuścić szpital. Po niedawnej fali samospaleń w Tybecie nie wiadomo nawet, czy nadal przebywa w tej samej placówce.
Jednak ilekroć przywódcy tybetańscy, również ci przebywający na uchodźstwie, wymieniają imiona Tybetańczyków, którzy dokonali samospalenia w ojczyźnie, zawsze zaczynają od nazwisk ofiar z 2011 roku. Tłumaczą to względami politycznymi lub dziennikarskimi, ponieważ uważają, że taki układ nazwisk lepiej ujawnia działania opresyjnych sił chińskich i wyraźniej podkreśla powagę obecnej sytuacji. Jednak moim zdaniem to niezbyt dobre powody. Uważam, że wystarczyłoby dodać zaledwie jedno zdanie do przemówień politycznych lub doniesień medialnych, a mianowicie, że do pierwszego aktu samospalenia w Tybecie doszło w 2009 r., aby jeszcze bardziej wzmocnić przesłanie całego wystąpienia. Przecież tak naprawdę właśnie 2009 rok stanowi początek fali samospaleń, ponieważ doszło wtedy niejako do modelowego przypadku tego rodzaju protestu. Co więcej, Tapej zniknął i nikt nie wie, gdzie przebywa, czy żyje, czy może nie ma go już wśród nas. Pomijanie go jest po prostu nieludzkie.
Ponadto zliczanie przypadków samospaleń poczynając od 2011 r. może prowadzić do nieporozumień. Na przykład niekiedy słychać głosy, że do samospaleń w Tybecie zachęcił mieszkańców podobny protest tunezyjskiego handlarza, bohatera bliskowschodniej „jaśminowej rewolucji”, który dokonał samospalenia w grudniu 2010 r., co jest oczywistym błędem.
Przy relacjonowaniu przypadków tak dramatycznych i ważnych jak samospalenia nie wolno pominąć ani jednego imienia, tak jak nie godzi się dodawać ani jednej osoby do listy zmarłych. Dyktator Józef Stalin wygłosił kiedyś następujący okrutny wniosek: „Jedna śmierć to tragedia. Milion - to statystyka.” Dla nas każdy Tybetańczyk, który zdecydował się na samospalenie, reprezentuje całe ludzkie życie, którego nie da się zawrzeć w liczbach zmienianych zależnie od doraźnych okoliczności.
Na zakończenie przypomnę cytat z własnego artykułu poświęconego pamięci Tapeja: „Jest on chyba pierwszą osobą, która dokonała samospalenia w Tybecie i w ten sposób dowiodła swej niezłomnej woli. Imię Tapej trzeba na stałe zapisać w annałach historii Tybetu, dokładnie tak, jak mnicha na uchodźstwie, Thuptena Ngodupa, który podpalił się podczas strajków głodowych przeciwko działaniom władz chińskich w 1998 r. Różnica między nimi polega na tym, że Tapeja dodatkowo postrzeliła żandarmeria. Chińscy żandarmi, którzy od marca 2008 r. okupują ulice i klasztory w Tybecie, stanęli naprzeciw płonącego Tapeja i po prostu zaczęli do niego strzelać.”
Oser, 11.02.2012
Źródło: High Peaks Pure Earth
Tłumaczenie: Piotr Rypalski
Współpraca: Students for a Free Tibet Poland