Spis treści

Z Natalią Bloch, autorką książki „Urodzeni uchodźcy. Tożsamość pokolenia młodych Tybetańczyków w Indiach”, rozmawiał Adam Sanocki.

AS: Jak długo trwały prace nad monografia? Co Przysporzyło ci najwięcej trudności i czy były jakieś sytuacje które zapamiętałaś w sposób szczególny?

NB: Gdyby tak dobrze policzyć, to jakieś 6 lat. Książka jest owocem badań terenowych, jakie prowadziłam do doktoratu przygotowanego w Instytucie Etnologii i Antropologii Kulturowej UAM.

Ale już pracę magisterką pisałam o diasporze tybetańskiej – wówczas jeszcze na politologii. Badania te miały charakter wahadłowy, to znaczy, że do wybranych obozów uchodźców tybetańskich jeździłam co roku, łącznie spędzając w terenie około 15 miesięcy. 

Mimo że w studiach uchodźczych dużo się pisze o trudnościach w dostępie to tzw. pola badawczego, to z uchodźcami tybetańskimi pracuje się stosunkowo łatwo. Badacz niezwykle rzadko spotyka się z odmową współpracy, co wynika z wysokiej samoświadomości Tybetańczyków żyjących w diasporze w odniesieniu do ich sytuacji politycznej. Badaczom przypisuje się w niej ważną rolę potwierdzania wyjątkowości kultury tybetańskiej – z reguły redukowanej do buddyzmu – i konieczności jej ocalenia przed tym, co jest nazywane przez władze uchodźcze kulturobójstwem. Tym samym badacze zostają zaprzęgnięci do walki o sprawę tybetańską. Jednak ta pozorna łatwość jest jednocześnie przeszkodą. W ramach konsekwentnie prowadzonej przez uchodźcze elity polityki tożsamości, uchodźcy w kontaktach z ludźmi z Zachodu starają się tworzyć wizerunki samych siebie jako pokojowych buddystów, ceniących demokrację i dbających o środowisko naturalne. Bardzo trudno jest się przebić przez ten mur pozytywnych autoreprezentacji, zresztą silnie zinternalizowanych. 
W związku z powyższym mój projekt spotykał się zwykle z pobłażaniem ze strony starszych uchodźców, zwłaszcza związanych z rządem uchodźczym. Gdy mówiłam, że interesują mnie młodzi Tybetańczycy urodzeni w Indiach, najpierw słyszałam, że „ci młodzi nic nie wiedzą o naszej kulturze, nie dbają o naszą religię, są leniwi, tylko motory, te hip-hopowe ciuchy i wieczorne imprezy im w głowie, pani sama widzi”, a potem byłam odsyłana do ich rodziców i dziadków, którzy mogli mi opowiedzieć o „prawdziwej kulturze tybetańskiej”. 

Myślę jednak, że największa trudność, z jaką się borykałam, miała charakter konceptualno-etyczny i dotyczyła odpowiedzi na pytanie: jak rozwinąć krytyczną analizę badanej grupy tak, by jej nie zaszkodzić. Ma to szczególne znaczenie w badaniach grup politycznie zmarginalizowanych, ponieważ badacz sam staje się wysoce politycznie uwikłany. 

AS: Jaka dzisiaj jest diaspora tybetańska? W jak dużym stopniu jej tożsamość kreowana jest twoim zdaniem przez zachodnie wyobrażenia na jej temat i czy ten wpływ jest różny na elity i resztę społeczeństwa?

NB: Tożsamość to rzecz wielce złożona – mi próba odpowiedzenia na to pytanie zajęła blisko 600 stron, a i tak dotyczyło ono nie diaspory tybetańskiej jako całości, ale Tybetańczyków urodzonych już w Indiach, których nazwałam „urodzonymi uchodźcami”. To, jak postrzegamy siebie, zawsze do pewnego stopnia jest uwarunkowane tym, jak widzą nas inni. Zwłaszcza, gdy te wyobrażenia są bardzo pozytywne. Ponadto elity uchodźcze zdają sobie sprawę, że dzięki dobremu PR-owi, jaki Tybetańczycy mają w świecie zachodnim, są w stanie zbić symboliczny kapitał, zabiegając o poparcie dla tzw. kwestii tybetańskiej – polityczne, ekonomiczne, moralne. Dlatego umiejętne go wykorzystywanie postrzegam jako sprawczość elit tybetańskich.

Z drugiej strony mamy poziom indywidualny. Zwłaszcza młodzi, wykształceni i wychowani już poza Tybetem Tybetańczycy, z którymi pracowałam, wydają się być coraz bardziej zmęczeni wyidealizowanym wizerunkiem, w który zostali wepchnięci – zarówno przez zachodnich sympatyków Tybetu, jaki i przez własne elity. Zjawisko to nazwałam „uchodźczym reżimem tożsamości”, czyli narzucaniem tylko jednej akceptowalnej tożsamości tybetańskiej: buddyjskiej, empatycznej, odrzucającej materializm. 
Tymczasem ci młodzi Tybetańczycy chcą mieć prawo do tworzenia własnych, alternatywnych reprezentacji i szukają przestrzeni, w których mogliby to robić. Jedną z nich jest młode uchodźcze kino tybetańskie, które od kilku lat rozwija się prężnie w diasporze, i filmy o tak znamiennych tytułach, jak „Nie jesteśmy mnichami”, „Richard Gere jest moim bohaterem” czy „Od tsampy do pizzy”. 

AS: Jak obecnie wygląda sytuacja opozycji względem Dalajlamy i Rządu?

NB: Jeszcze w roku 2004, gdy pisałam tekst do magazynu „Puls Świata” zatytułowany „Nie jesteśmy Buddami” – poświęcony właśnie opozycji w diasporze wobec Rządu Tybetańskiego na Uchodźstwie - wydawało mi się, że ten podział tybetańskiej sceny politycznej jest dużo bardziej widoczny. Dziś powiedziałabym raczej, że młodzi Tybetańczycy nie tyle tworzą wyraźną opozycję wobec swoich władz, co raczej starają się w sposób bardziej subtelny promować własne stanowisko. Demokracja tybetańska, o czym piszę w książce, jest taką „demokracją autorytarną”, odgórnie narzuconą i kierowaną, w rezultacie czego nie ma w niej specjalnie miejsca na opozycję – ani oficjalną, do której wyłonienia nie dochodzi na forum uchodźczego parlamentu w rezultacie bezpartyjnej ordynacji wyborczej, ani nieoficjalną. W obliczu „wyższego celu”, jakim jest walka o kraj, wszelka opozycja wobec rządu – który z kolei swoje posunięcia legitymizuje autorytetem Dalajlamy – jest postrzegana jako świętokradztwo i brak patriotyzmu jednocześnie. Problem ten dostrzegał już w połowie lat 60. znany tybetolog Melvyn Goldstein, który bodaj jako pierwszy prowadził badania w obozach uchodźców tybetańskich. Goldstein pisał, że poparcie i uległość wobec rządu uchodźczego i Dalajlamy stały się wyznacznikami postawy patriotycznej, podczas gdy opozycja i niezgoda były postrzegane jako zdradzieckie, wiarołomne, szkodzące kwestii tybetańskiej. Trzeba mieć to na względzie, żeby nie popadać w pułapkę interpretacyjną, odczytując poparcie dla polityki firmowanej przez Dalajlamę jako wyraz wiary w jego nieomylność – myślę, że równie często jest ono wynikiem lęku przed stygmatem bycia nie-patriotą.